Wola przetrwania: sensowna walka o byt czy ludzka naiwność?

Pomysł na ten tekst zrodził się w mojej głowie już dawno temu. Być może nie prowadziłam jeszcze wtedy tego bloga… Zobaczyłam po prostu coś, co dało mi do myślenia. Ujrzałam drzewo, a w jego rozgałęzieniu – piękny mlecz. A może mniszek albo inny tego typu okaz? Trudno powiedzieć, nie jestem botanikiem. Rzecz w tym, że ten – załóżmy – mlecz wyrósł… na drzewie. Nie w ziemi, a właśnie na drzewie. Cóż za wola przetrwania! No dobrze, ale co z tego?

Żyć tu, gdzie przyszło żyć, czy… odpuścić?

Filozoficzne pytanie – trudno wszak oczekiwać, żeby niewielki kwiatek sam, w pełni świadomie decydował o swym przetrwaniu. Jednak patrząc na niego, uświadomiłam sobie, jak czasami naprawdę niewiele potrzeba, aby przetrwać. Zapewne dla tej roślinki nie było to „wymarzone” miejsce na zapuszczenie korzeni. Mimo to może lepiej, że się to w ogóle udało, właśnie tam? Może lepiej, że niegdyś to maleńkie, bezbronne nasionko, które tam spadło, nie zostało zjedzone przez ptaka albo zdmuchnięte przez wiatr w jeszcze mniej korzystne położenie? Przypadek, wola przetrwania czy co? A co więcej, nie jest to odosobniony okaz i jakiś szczególny wyjątek. Wystarczy przejść się chodnikiem i przyjrzeć się, jak niewielkie trawy i inne gatunki roślin przebijają się pomiędzy poszczególnymi płytami z betonu. Tak mało tam miejsca – ale im go wystarczy, aby mogły rozkwitnąć…
A cóż to ma wspólnego z ludzką egzystencją? Otóż w pewnym sensie możemy się czegoś od takiego mlecza nauczyć. Czego?

Korzystaj z tego, co masz. Miej w sobie wolę przetrwania.

Łatwo powiedzieć… Być może popukałeś/popukałaś się właśnie w czoło i pomyślałeś/pomyślałaś:

Ta, poradź to osobie, która straciła nogę w wypadku, jest samotna albo ma depresję…

No cóż – przyznam, że nogi mam obie. Samotna – to akurat bywam. Depresja? Zostawmy ten temat, dużo by gadać (pisać). I nie zamierzam się wypowiadać jako terapeuta (którym nie jestem) ani coach i namawiać Cię do wyjścia ze strefy komfortu, pokochania siebie, szukania na siłę plusów w otaczającej rzeczywistości i tak dalej…

Kiedyś miałam tendencję do porównywania się z innymi i z ich sytuacją. Nietrudno mi było mówić: „A ten to ma to i to, więc ma w życiu prościej, a ja to zawsze pod górkę…”. Nie wnikam już w to, jak bardzo było to błędne myślenie – porównywanie się z innymi to temat na osobny wpis. Po prostu z czasem zauważyłam, że często nie dostrzegamy tego, co rzeczywiście daje nam życie. I znów: nie chodzi o usilne doszukiwanie się fiołków w gównie. Czasami jednak okazuje się, że przez takie porównywanie i zastanawianie się „co by było, gdyby” tracimy sporo możliwości. I czasu! Warto natomiast popatrzeć realnie na to, co jest:
• Jakie zasoby masz już do dyspozycji?
• W jaki sposób możesz z nich skorzystać, aby poprawić obecny stan rzeczy?
• Czy jest rzeczywiście coś, co jesteś w stanie zmienić?
• Co możesz aktualnie zdobyć, jeżeli naprawdę Ci tego brakuje?
• Jeżeli NIC nie da się zrobić z tym, co się w danym momencie Twojego życia dzieje – jak możesz sobie poradzić, będąc tutaj, teraz?

Ostatni punkt celowo zostawiłam właśnie w tym miejscu. Dlaczego? Bo praktycznie nigdy nie jest aż tak źle, żeby kompletnie nic nie dało się zrobić z obecnym stanem rzeczy.

Co mi o tym wszystkim przypomniało?

Być może zastanawiasz się, czemu tak nagle „olśniło” mnie z tym wszystkim. A może dla Ciebie rzeczy, o których tu piszę, są na tyle oczywiste, że tylko uniosłeś/uniosłaś brew z niedowierzania… Jeśli tak – świetnie, że już o tym wiesz! Zapewne są jednak osoby, które nie do końca mają to wszystko uświadomione. Mam nadzieję, że ten wpis będzie dla nich pomocny.

A „olśniło” mnie, bo sama sobie ostatnio w tej kwestii sporo przepracowałam, będąc na urlopie. Głowa odpoczywa, to i myśli się porządkują… A przypomniał mi o tym wszystkim, o czym tu piszę, dość osobliwy widok. Na jednym z umieszczonych w jeziorze metalowo-betonowych słupków (jak przypuszczam, to falochron, ale nie znam się) zobaczyłam… drzewko. Na samym szczycie otoczonego wodą, pomalowanego na czerwono „palika” wyrosło niewielkie drzewko, mające około 30 cm wysokości. Zastanowiło mnie, czym ono się tam żywi? Rdzą? Przeżartym metalem z resztkami ptasich odchodów? Porostami, które również dążą do przetrwania, choćby na gołym betonie? Nie mam pojęcia. Pytanie, jak silna jest wola przetrwania tej roślinki, że trzyma się tam, pomimo wybitnie niestabilnego i niekorzystnego podłoża, a także silnego wiatru, który nieraz nią miota? Może to przypadek i cholerny fart, że akurat to nasionko się tam uchowało. A może nie? Mam świadomość, że długo tam zapewne nie przetrwa. Gdy jeszcze nieco podrośnie, runie najprawdopodobniej w otchłań wody. Jednak zanim to nastąpi – jest zielonym, żywym, radosnym drzewkiem. I takim je zapamiętam! Ciekawa jestem, czy za rok jeszcze je tam zastanę…

Czym jest wola przetrwania i istnienia? Chęcią zawalczenia o siebie i o swoje dobro? Desperacką próbą zmiany tego, co jest, na lepsze? Naiwną walką z wiatrakami? Można na to różnie spojrzeć. Ja lubię myśleć o tym jak o sensownej walce, w której tak naprawdę nie mam nic do stracenia, a mogę co najwyżej coś zyskać. A Ty?

Back to Top