Jakiś czas nie publikowałam już wpisu z kategorii „Obserwacje”. A jako że ostatnio chodził mi po głowie pewien temat, dziś go tutaj poruszę. Będzie zatem o argumentach w rozmowach, a raczej o „argumentach”… Bo bardzo często sensowną, rzetelną argumentacją nazwać takich wypowiedzi nie sposób. Argumenty te zwykle nie wnoszą nic pozytywnego do dyskusji, a co najwyżej zniechęcają do jej kontynuowania. O jakie wypowiedzi chodzi? Zapraszam do lektury!
„Bo przecież wszyscy/każda/każdy…”, czyli argument-każdy
Odmian takiej próby uzasadniania swojej racji jest naprawdę wiele. Co ona ma na celu? Hm… być może wykazanie rozmówcy, że jest jakiś inny i dziwny. Że zachowuje się niewłaściwie. Że odstaje od reszty. Bo przecież reszta ma zawsze rację, czyż nie? Przykłady? Oto one:
1. Przecież każda dobra matka karmi piersią!
2. Ale wszyscy tam będą, zatem ty też powinieneś.
3. Wszyscy w tym wieku już zakładają rodziny, a ty nadal sam/sama…
4. Każda kobieta leci na kasę i wybiera sobie partnera według kryterium wzrostu!
5. Wszystkie dzieci ładnie idą za rączkę z rodzicami, a ty co?!
6. Każdy śpi w nocy, więc czemu ty musisz siedzieć do późna?
I tak dalej… Czy te wypowiedzi mają sens? Nie powiedziałabym. Po pierwsze – żadna osoba nie jest „wszystkimi”. Po drugie – jacy „wszyscy”? Czy ktoś, kto wysnuwa taki argument w rozmowie, przepytał KAŻDEGO człowieka na ziemi? Sprawdził, że rzeczywiście WSZYSCY, bez wyjątku, tak postępują? Pytanie raczej retoryczne… Po trzecie – to jest jeden z niefajnych sposobów na porównywanie rozmówcy. W tym przypadku – do uogólnionego tłumu „wszystkich”. A skoro przy tym już jesteśmy, to te porównania mogą iść dalej, do argumentu…
… „A Kasia/Kacperek/Twój brat… coś tam”, czyli argument-ktoś
Tutaj mamy już do czynienia z zestawieniem zachowania danej osoby z postępowaniem konkretnego, innego człowieka. I żeby tylko dotyczyło to jakiegoś jednego zachowania… Często niestety pod takim porównywaniem kryją się: uogólnione rozczarowanie, frustracja, niezadowolenie i chęć zmienienia rozmówcy w innego człowieka. A czy to cokolwiek daje? Rzadko. Nie ma sensu na to liczyć – zwłaszcza gdy druga strona ma mocne poczucie własnej wartości i wie, że nie musi się z nikim porównywać. Przykładowo mówienie kobiecie: „A bo Twoja kuzynka Jadzia to ma już dwójkę dzieci, a ty to kiedy się zdecydujesz?” – niekoniecznie sprawi, że ona natychmiast poleci do łóżka, ciągnąc po drodze męża, by zrobił swoje. No nie. Jeżeli ona świadomie wybrała, że na tę chwilę (lub w ogóle) nie chce mieć dzieci, to takie czcze narzekanie nie odwiedzie jej od tej decyzji. Szkoda zatem zachodu. 😉
Mający świadomość swoich wyborów dorośli poradzą sobie z takimi wątpliwymi uzasadnieniami. Natomiast argument ten jest szkodliwy, gdy używa się go w rozmowie z dzieckiem. Na przykład tak:
- A Kasia dostała piątkę, to czemu ty tylko czwórę?
- Zobacz, jaki Marcinek jest grzeczny, a ty tylko krzyczysz i tupiesz.
- Twoja kuzynka Ania tak ślicznie pisze… czemu ty się tak samo nie postarasz, żeby ładnie prowadzić zeszyty?
- Twoja siostra już tak pięknie je widelcem, ty też byś mógł się w końcu nauczyć…
Słysząc taki tekst, dziecko czuje się oceniane. Jest przekonane, że musi zasłużyć na miłość rodzica. A jak zasłużyć? Ano dorównać osobie, do której zawiedziona mama czy rozczarowany tata je porównuje. Co więcej, takie słowa potrafią wyjątkowo skutecznie i na długo wpędzić w kompleksy. Nijak nie wspierają i nie motywują, lecz co najwyżej zasmucają i przybijają. W dodatku uczą małego człowieka, że warto porównywać się do innych. A przecież nie o to chodzi w życiu, aby ciągle zestawiać swoje działania i dokonania z tym, co robią ludzie dookoła… Czyż nie?
„Bo przecież tak trzeba…”, czyli argument-mus
Zdanie, które często jest aktem desperacji i efektem braku innych asów w rękawie… Lecz co to właściwie za argument? I co to znaczy: trzeba? Właściwie gdyby się tak zastanowić, to rzeczywiście trzeba:
- oddychać – żeby żyć,
- pić i jeść – z tego samego powodu,
- pracować, by mieć z czego żyć,
- odpoczywać, żeby się nie zaharować i nie zrujnować sobie zdrowia,
- od czasu do czasu zrobić sobie badania profilaktyczne,
- przestrzegać prawa, jeśli nie chce się pójść do więzienia albo płacić mandatów.
A inne rzeczy to już tak naprawdę kwestia wyboru. Dlatego mówienie komuś, że trzeba:
- iść do kościoła (niejednokrotnie wypowiadane w pakiecie z drugim „argumentem” pt. „bo wszyscy chodzą”),
- powiedzieć pani Stefci „dzień dobry”,
- spędzać święta rodzinnie (bo przecież tak wypada),
- skończyć studia,
- pracować na etacie, a nie na swoim
– jest nieuzasadnione. Bo nic z tego nie trzeba. Można, owszem – ale nie trzeba. 🙂
„Bo normalnie robi się… to i to”, czyli argument-normik
Normalnie po szkole idzie się na uniwersytet/politechnikę. Normalnie wkrótce po ślubie ma się dzieci, innej opcji przecież nie ma. Normalnie je się wszystko, jak leci, a nie jakieś tam wegetarianizmy, kiełki, zdrowe odżywianie i co tam jeszcze. Normalnie nie chodzi się w niebieskich włosach. Normalnie pracuje się w biurze, na stabilnej umowie, a nie jest się zdalnym copywriterem i siedzi w domu w dresach…
Normalnie, czyli jak? Kto w takich przypadkach wyznacza normy? Normalne jest niby to, co robi większość – albo wręcz przytaczani w pierwszym z argumentów „wszyscy”? Faktem jest, iż dawniej ludzie mieszkali w jaskiniach. I czy to znaczy, że do dzisiaj tak być powinno? Gdyby temu jednemu, który się wtedy wyłamał, pozostali jaskiniowcy powiedzieli:
Daj spokój, przecież wszyscy normalnie mieszkają w jaskiniach, co ty tu odwalasz!
– jak długo siedzielibyśmy jeszcze w tych jaskiniach? Chyba już widzisz, o co mi chodzi. Dawniej też rolnicy w większości pracowali „normalnie” przy pługu, a nie na traktorach. To uległo jednak zmianie… Bo to, co dziś jest normą, nie musi nią być zawsze. Ponadto jakiekolwiek odchyły od tak zwanej „normy” niekoniecznie są czymś złym. Myślę, że warto zatem zastanowić się, zanim wysnuje się taki pseudoargument w rozmowie z kimkolwiek. 🙂
Tego typu wypowiedzi, wywołujących konsternację i opadnięcie rąk/czułków/nibynóżek, jest zapewne więcej. Kiedyś być może przygotuję kolejną odsłonę tego wpisu. A Ty, Czytelniku, z jakimi „argumentami” spotkałeś się w swoich rozmowach z innymi osobami? Co sprawia, że tylko wzdychasz ciężko i stwierdzasz: „Nie, to nie ma sensu, szkoda dalej ciągnąć temat”? Podziel się w komentarzu!